
W co gramy: Dungeons & Dragons
Zapiski gnomicy Lilli
– część 2
Autorka: Kasia Salejko
Mistrz Gry: Ernest Smutalski
Jesteśmy już na półmetku kampanii “Klątwa Strahda” rozgrywanej w systemie Dungeons & Dragons (5 ed.). Dwoje dzielnych gnomów i półelfia łowczyni stawiają czoła mrocznym siłom, które prześladują Barovię i jej mieszkańców. Poniżej prezentujemy kolejną część pamiętnika Lilli, gnomiej druidki, która stara się uporać ze smutkiem i ciemnością, spisując perypetie swojej drużyny. Zapraszam do lektury jej zapisków.
27 dzień Marpenoth, 1491 DR
Drogi Pamiętniczku!
Pamiętasz pewnie, że impulsem, który skłonił mnie do spisania na Twoich kartach mych najskrytszych myśli i lęków, był pogrzeb burmistrza Barovii – Kolyana Indirovicha. Wówczas ja i moi towarzysze zobowiązaliśmy się chronić dzieci nieszczęsnego nieboszczyka – jego córkę Ireenę, na którą zęby ostrzy sobie (dosłownie) ten diabeł, Strahd, oraz syna Ismarka – nieco ciapowatego młodzieńca, który widzi wszystko w bardzo czarnych barwach. Jego wieczne narzekanie bywa irytujące (w szczególności Rein doprowadza ono do szału), ale trudno dziwić się chłopakowi – przyszedł na świat i wychował w tym przeklętym miejscu… Zawiedliśmy, pamiętniczku. Ja zawiodłam. Ismark nie żyje. Zginął w obronie swej siostry Ireeny. U kresu życia wykazał się niebywałą odwagą, rozpoczynając nierówną walkę z wampirzym pomiotem. Tuż po pogrzebie brata Ireena została uprowadzona przez Izeka – szefa straży miejskiej w Vallaki, gdzie przebywamy od kilku dni. Izek to paskudny typ, choć przyznam, że jego zmutowana i przypominająca smoczą łapę ręka zrobiła na mnie spore wrażenie. Musimy uciekać z miasta jak ostatni tchórze. Zawiedliśmy.
29 dzień Marpenoth, 1491 DR
Kochany Powierniku!
Nie mogę w to uwierzyć! Boję się, że jak wypowiem na głos, co mi się przytrafiło ubiegłej nocy, to okaże się nieprawdą. Ta pozbawiona ciepła i dobra kraina plugawi przecież nawet najmniejszy promyk nadziei. Dlatego na razie wyznam mój sekret tylko Tobie, Pamiętniczku. Mam nową rodzinę! Tak! Ja Lilli, porzucona w lesie, gdy byłam zaledwie kilkudniowym gnomiątkiem, zostałam przyjęta na łono kolejnej rodziny. Stało się tak dlatego, że postąpiłam słusznie. Ale od początku.
Po ucieczce z Vallaki wybraliśmy się z Eldonem i Rein do słynnej winnicy Mag Win, która zaopatruje w trunki okoliczne miasteczka. To znaczy zaopatrywała, bo od jakiegoś czasu dostawy wina ustały z nieznanych przyczyn. Nie mając nic lepszego do roboty, postanowiliśmy zbadać tę sprawę. Eldonek wydawał się szczególnie zmotywowany. Mimo niefortunnych zdarzeń sprzed kilku dni, w trakcie podróży mój braciszek podśpiewywał pod nosem o krągłych beczułkach pełnych wina słodkiego jak krew… Rein była w zdecydowanie gorszym humorze. Wydaje mi się, że dręczą ją nie tylko demony Barovii. Wygląda na to, że też przeszłość Rein depcze jej po piętach. Mam nadzieję, że kiedyś przełamie się i o niej opowie, co powinno przynieść ulgę. Ale do rzeczy.
Po dotarciu do winnicy okazało się, że została przejęta przez mrocznych druidów i leśne skazy. Wszystko jest spaczone w tym przeklętym miejscu. W Barovii splugawiono nawet druidzkie powołanie, które ma przecież wspierać harmonię i współżycie wszystkich mieszkańców ziemi, a nie służyć ciemności i śmierci. Przywódca mrocznych druidów walczył emanującym ciemną magią kosturem, który udało mi się zniszczyć, dzięki czemu pokonaliśmy leśne skazy i ostatecznie odbiliśmy winnicę. Mag Vin mogło wrócić w ręce prawowitych właścicieli – Daviana Martikova i jego synów. Okazało się, że członkowie tego rodu dzielą pewien sekret. Są krukołakami! Nie tylko mogą zmieniać się w kruki, ale też w mgnieniu oka przeobrazić się w pierzastą hybrydę ptaka i człowieka. Davian, senior rodziny, wyznał mi to wszystko na osobności. Powiedział, że widzi we mnie dobro i wierzy, że z pomocą towarzyszy uda mi się uratować Barovię od klątwy Strahda. A potem… nie uwierzysz! Davian zaproponował mi dołączenie do ich krukołaczego rodu!
Oczywiście przyjęłam to zaproszenie. Musisz wiedzieć Przyjacielu, że przemiana w krukołaka to nie bułka z masłem. Konieczne było odprawienie sekretnego rytuału. W środku nocy wymknęłam się z naszego obozowiska i udałam na leśną polanę. Tam, w srebrnej poświacie księżyca, stali wszyscy członkowie rodu Martikovów w swej krukołaczej postaci. Utworzyli krąg wokół niewielkiej, porośniętej zielonym mchem skały. Instynktownie wiedziałam, co mam zrobić. Wdrapałam się na skałę i przyklękłam. Jeden z krukołaków (domyślam się, że był to Davian, bo jego upierzenie poprzetykane było licznymi srebrnymi piórami) podszedł do mnie i wplótł mi we włosy połyskujące głęboką czernią pióro. Wtedy członkowie rodu Martikovów zakrakali poruszającą pieśń o rodzinnej więzi, która jest w stanie pokonać wszelkie zło.
Rozpoczęty ubiegłej nocy rytuał przemiany dopełni się podczas najbliższej pełni księżyca. Strasznie mnie korci, żeby powiedzieć o tym Eldonkowi i Rein, ale jeszcze bardziej chcę zobaczyć ich zdziwione miny, gdy nagle przemienię się w krukołaka, a oni nie będą się tego spodziewać. Także Pamiętniczku – buzia na kłódkę!
2 dzień Uktar, 1491 DR
Przyjacielu!
Musisz wiedzieć, że odkąd pamiętam, byłam zwolenniczką w pełni roślinnej kuchni i namawiałam moich bliskich do rezygnacji z mięsiwa – niestety bezskutecznie. Myślę jednak, że po ostatnich wydarzeniach w karczmie „Serce na talerzu” Rein chętniej rozważy zmianę diety. Co więcej, skończy się pokpiwanie z moich nawyków żywieniowych i zamiłowania do ziemniaczków!
Do karczmy dotarłyśmy po przygodach na Wzgórzu Dnia Poprzedniego, o których opowiem Ci kiedy indziej. Wybrałyśmy się tam same, gdyż ten huncwot Eldonek wolał pozostać w winnicy i pomóc Martikovom w doprowadzeniu przybytku do porządku. Mam silne przekonanie, graniczące z pewnością, że te porządki są suto zakrapiane winem. Żeby tylko Eldonek nie narobił jakichś głupot i nie wpadł znów w tarapaty…
Podróżowałyśmy nocą, walcząc z koszmarnymi wizjami zesłanymi przez Strahda. Wyobraź sobie, że ten przebrzydły wampir próbował zwieść mnie omamem mojej rodzonej mateczki, jakoby rozczarowanej tym, że traktuję Rein jak rodzinę! Nie ze mną takie numery Strahd! Moja mama, jeśli w ogóle żyje, na pewno cieszyłaby się, wiedząc, że znalazłam przyjaźń i wsparcie.
Byłyśmy przemoczone, zmarznięte i bardzo przygnębione. Widok niewielkiego drewnianego budynku z szyldem „Serce na talerzu” i zapach palonego w kominku drewna wydawały się być zbyt piękne, by mogły być prawdziwe. Okazało się jednak, że nie jest to kolejna gierka Strahda, ale prawdziwa i gustownie urządzona knajpa z krwi i kości – wkrótce miałyśmy się przekonać, że w dosłownym tych słów znaczeniu. Podsłuchana w nocy rozmowa potwierdziła pierwsze podejrzenia, które naszły nas po przeczytaniu dość nietypowej kart dań. „W sercu na talerzu” serwowano ludzinę! Oczywiście rozprawiłyśmy się z tym nikczemnym procederem przy pomocy nowo poznanego rycerza – sir Hieronima Haxanzollera.
Wygląda na to, że po przepędzeniu zamiłowanych w ludzkich członkach kucharzy, dorobiłyśmy się z Rein własnej knajpy. Gdy już policzymy się z tym nikczemnikiem Strahdem, otworzę tu karczmę z autorskim menu – oczywiście w pełni roślinnym. Myślisz Pamiętniczku, że „Pyrki u Lilki” to wystarczająco chwytliwa nazwa?