https://www.si.edu/openaccess

OPOWIADANIA

Maski Nyarlathotepa – 2

Tekst: Joanna Steinke
Korekta i redakcja: Gabriela Gąsłowska

Po raz kolejny próbuję opisać wydarzenia, które miały miejsce w Nowym Jorku zeszłej zimy. Już setki kartek leżą w nieładzie na podłodze, ale mam wrażenie, nie! Ja to wiem, że jeśli uda mi się przelać moje myśli na papier, to odzyskam choć część utraconej równowagi.

Próbuje więc i będę próbować do skutku. Tylko jak je opisać, gdy sama nie wiem jak je zinterpretować? A to, o czym myślę przechodzi ludzkie wyobrażenie? Od początku – zacznijmy od początku! Może gdy zacznę pisać o tym po kolei, to całość przybierze ramy, które łatwiej będzie mi zrozumieć?

Jednak gdzie jest początek? W śmierci gwiazd i planet, które zobaczyłam? W narodzinach amorficznej, pełzającej ciemności? Czy jest początek? Czy jest koniec?

Może przyczyną jest to, że nie do końca odzyskałam równowagę po ubiegłorocznych wydarzeniach na Grenlandii. Stres, wyczerpanie i brak słońca spowodowały u mnie pewną nierównowagę psychiczną, którą, muszę się przyznać, być może niepotrzebnie zlekceważyłam.

W Nowym Jorku nie byłam sobą chyba już od początku. Zupełnie rozsypałam się, kiedy nie udało mi się reanimować pacjenta. Ja – lekarz z prawie dwudziestoletnim stażem!

Ależ znowu motam się w dygresjach! Nie szukajmy początku – przejdźmy do owego feralnego dnia, kiedy w naszym biurze pojawili się panowie Setriakin, Hughes, Fizeau i Dogget, a wraz z nimi niejaki Silas N’Kwane. Chcieliśmy wydobyć z niego informacje związane z wydarzeniami, które opisał pan Fizeau (gdzie jest kopia jego notatek?) oraz zebrać informacje o niejakim Mukundze, prawdopodobnie zbrodniarzu nie lepszym niż sam N’Kwane. Widać było, że wydarzenia te zrobiły ogromne wrażenie na panu Setriakinie. Z trudem udało mu się ukryć, jak bardzo jest poruszony.

Przyniesiono też dziwaczne przedmioty, którym pan Fizeau poświęcał szczególną atencję. Być może część z nich ma jakąś wartość? Nie potrafię tego ocenić, a z drugiej strony nie jestem w stanie pojąć, że ktoś mógłby chcieć posiadać takie obrzydlistwa w swojej kolekcji. Były wśród nich: płaszcz, para rękawic z pazurami oraz ohydna maska z drewna, skóry i piór.

Silas – stary, zgarbiony i pomarszczony mężczyzna, odkąd tylko został do nas wprowadzony, zachowywał się jak człowiek niezrównoważony psychicznie. Śmiał się do rozpuku, by chwilę później płakać i skamleć jak pies. Czasem prychał w naszą stronę dumny jak paw a czasem patrzył na nas oczami pełnymi strachu i drżał, gdy któreś z nas zrobiło chociaż krok w jego stronę. Mężczyzna był ewidentnie na skraju załamania nerwowego. Za każdym razem, gdy próbowaliśmy wypytać go o Mukungę, N’Kwane w odpowiedzi nakłaniał do założenia maski. Według staruszka miało nam to w jakiś sposób pomóc w schwytaniu Mukungi.

Sam N’kwane budził we mnie obrzydzenie, o które jako lekarz ratujący ludzkie życia nigdy bym się nie podejrzewała. Pomyślałam nawet przez chwilę, że gdyby trafił na mój stół operacyjny, to nie starałabym się go uratować… Z pozoru był to zwyczajny, na swój dziwny sposób nawet elegancki starszy mężczyzna w okularach, ale w jego sposobie bycia, tonie głosu i spojrzeniu było coś tak bluźnierczego i plugawego, że od razu poczułam wobec niego nienawiść, jakiej nigdy nie czułam do żadnego człowieka. Co więcej, byłam gotowa go torturować, żeby zdradził nam potrzebne informacje. Nigdy nie podejrzewałam się o coś takiego.

Nie pomogło, a wręcz pogorszyło sytuację to, że przy przesłuchaniu zorientowałam się, że N’Kwane jest chory psychicznie. Mimo tego spostrzeżenia nie mogłam się zmusić, żeby zobaczyć w nim cierpiącego człowieka i pacjenta.

Podczas przesłuchania wypytywaliśmy o jego piwnicę i wtedy N’Kwane przyznał, że znajduje się w niej studnia przykryta pokrywą, której moi towarzysze nie podnieśli. W studni zaś wyją w agonii ludzie, którzy mają zostać złożeni w jego plugawych rytuałach. Wyobraziłam sobie te osoby, które w tej samej chwili cierpią potworny ból i przerażenie, gdy my dyskutujemy z obłąkanym N’Kwane. Poczułam, że mam ochotę rozerwać tego chorego starca gołymi rękoma.

Najgorsze było jednak to, że przez chwilę naprawdę mu uwierzyłam, uwierzyłam w te obłąkane historie spaczonego umysłu! Skąd powstało we mnie takie przekonanie? Nie wiem, ale byłam wówczas całkowicie pewna, że ten odrażający starzec mówi prawdę. A cierpienie i groza, które opisuje są tak okropne, że trzeba natychmiast je przerwać, bo każda sekunda jest piekłem nie do zniesienia.

Niestety, nikt ze zgromadzonych nie podzielał jednak mojego wzburzenia. Moje prośby, żeby podjąć jakieś działanie były ignorowane. Zamiast tego panowie wdali się w jakąś jałową dyskusję na temat Mukungi oraz rady N’Kwane żeby założyć maskę. Zastanawiali się, czy ją założyć, czy też nie, a jednocześnie wydawali się jej jakoś dziwnie obawiać. Wydawało mi się to całkowicie absurdalne. I choć byłam pewna, że zakładanie maski jest bezcelowe, a N’Kwane kłamie, iż miałoby to się do czegokolwiek przydać, to ów zabobonny lęk wywoływał moje rozdrażnienie. Jak dzieci, a nie dorośli ludzie – pomyślałam wówczas, i żeby przerwać te dywagacje i unaocznić ich absurdalny charakter, sięgnęłam po maskę, ostentacyjnym ruchem zakładając ją sobie na twarz.

Jak mam zdobyć się na to, żeby opisać to, co wydarzyło się potem?

Czy istnieją słowa, którymi można to opisać?!

Nagle poczułam, jak ta ohydna maska wrasta w moją twarz! W ciągu sekundy miałam całkowitą pewność, że już nie uda mi się jej zdjąć. Jakby jakiś kosmiczny pasożyt po prostu wżerał się, wpełzał przez nozdrza i usta wprost we mnie! Byłam przerażona, mój umysł zaczął dryfować wokół nienazwanych planet obłędu, przez kosmiczne oceany najczarniejszej beznadziei.

Tak może czuć się tylko ktoś, kto, stąpnąwszy nieuważnie na krawędzi górskiego szlaku, osuwa się nagle w przepaść i leci głową w dół na pewną śmierć, z przerażającą dokładnością obserwując coraz szybciej zbliżający się grunt.

Czy to możliwe, że czeka mnie koniec?

Śmierć, a być może i coś znaczenie gorszego? Nie, to nie może być prawda! To nie może się stać! Nie mnie!

Przecież musi dać się to cofnąć!!!

Zacisnęłam nerwowo ręce na masce w ostatniej desperackiej próbie zdjęcia jej z twarzy. Ale to ona była teraz moją twarzą.

I wtedy usłyszałam to imię, którego samo wspomnienie budzi we mnie paniczny strach

Shub-Niggurath.

Zlepek nic nie znaczących, obcych ludzkiemu językowi głosek rozbrzmiewał echem w mojej czaszce. Dalej rozbrzmiewa. Przecież wciąż je słyszę, szczególnie gdy widzę księżyc zimowy lub słucham miauczenia kota.

Wraz z tym imieniem pojawiła się wizja. Tylko czy faktycznie to była wizja? A może przeniosłam się naprawdę w jakieś miejsce poza czasem i przestrzenią, od eonów niezmienne. Nade mną zaś rozciągało się czarne niebo i świeciły trzy księżyce.

Wtedy poczułam odór i zrozumiałam, że coś się zbliża…

Nie, tego nie da się opisać… Nie chcę tego opisywać… Żaden człowiek nie mógłby zobaczyć, czy choćby przeczytać o tym CZYMŚ i pozostać przy zdrowych zmysłach.

Shub-Niggurath.

Czy to jej imię?

Shub-Niggurath,

Shub-Niggurath,

Shub-Niggurath,

Shub-Niggurath…

 

Opowiadania powstały na podstawie rozegranych sesji RPG w latach IV 2018- VII 2020 w ramach kampanii do gry Zew Cthulhu pn. „Maski Nyarlathotepa” wyd. Chaosium.