https://www.si.edu/openaccess

OPOWIADANIA

Maski Nyarlathotepa – 3

Autor: Ernest Smutalski
Korekta i redakcja: Gabriela Gąsłowska

Drzwi do niewielkiego sklepiku otworzyły się nagle, wpuszczając do skromnego wnętrza smugi szarej, gęstej mgły, która spowijała ulice na zewnątrz. Gdyby nie dzwoneczek zawieszony nad drzwiami, siedząca za ladą stara, czarna kobieta drzemałaby nadal w najlepsze. Dźwięk dzwonka wyrwał ją jednak z płytkiego snu i staruszka niemal podskoczyła na krześle. Szybkim ruchem zgarnęła leżące na ladzie okulary i założywszy je, przyjrzała się klientowi.

Do sklepiku wszedł wysoki, dobrze ubrany, czarny mężczyzna. Długi, beżowy płaszcz leżał na nim idealnie. Pod płaszczem, pomimo psującego się wzroku, dostrzegła elegancki garnitur i czarny krawat. Mężczyzna zdjął kapelusz i ukłoniwszy się, podszedł do niej.

Dopiero gdy znalazł się naprzeciwko niej, staruszka rozpoznała, kim był.

– Ach, to ty, Mukunga, kochany. Nie poznałam cię, wzrok nie ten co kiedyś, niestety. A uwierz mi, jeszcze kilka lat temu potrafiłam sama, samiuteńka nawlec nitkę na ucho igielne! Starość, co poradzisz, starość.

Staruszka kontynuowała jeszcze przez chwilę swój monolog. Mukunga uśmiechał się tylko, wtrącając od czasu do czasu jakieś słówko. Faktycznie, strasznie się postarzała w ciągu tych kilku lat pomyślał, i od razu poczuł, jak na dnie żołądka zaczyna rodzić się w nim gniew.

– No, ale już dobrze, dobrze – dosyć o mnie. Młody jesteś, elegancki. Kto by chciał słuchać takiej staruchy.

Mukunga uśmiechnął się smutno.

– Dawno mnie nie było w okolicy. Działo się może coś ciekawego, słyszałaś o czymś?

Staruszka na nowo, z nieskrywaną radością, rozpoczęła kolejny monolog. Tym razem jednak Mukunga uważnie słuchał jej słów.

Od czasu tamtego niefortunnego wypadku musiał zniknąć z miasta. Na miejscu został tylko Silas N’kwane z garstką chłopaków – w razie gdyby okazało się, że te przeklęte białasy znowu planują na nich napaść. Tym razem jednak byli przygotowani. Cała piwnica pod Ju-Ju House zawalona była bronią. Nie mogą, nie może pozwolić sobie na to, aby znowu ich okradziono.

– No i ta policja. Było z dwa tygodnie, jak kręcili się tutaj codziennie. Łazili mi przed sklepem, zaglądali w najczarniejsze dziury. Jacyś tacy poddenerwowani byli, powiem ci. Nasze chłopy przez te dwa tygodnie też jakieś takie dziwne. Niby przychodzili, niby rozmawiali, ale dało się wyczuć w nich napięcie, jakby zaraz mieli skoczyć tym białasom do gardeł. Wszystko przez tę strzelaninę, co ci mówiłam. Tak, tak! Wiedziałam, że nic dobrego z tego nie będzie, ale kto by tam staruchy słuchał!

Mukunga słuchał. Co jakiś czas oblizywał nerwowo wargi, czekając, aż z ust staruszki padnie informacja, po którą tutaj przyszedł.

– No, ale na szczęście uspokoiło się w końcu. – kontynuowała. – Nawet Silas, ten stary cap, odwiedził mnie niedawno. Pytał mnie o ciebie, ale tak jak prosiłeś, nic mu nie mówiłam. Ani słowem, chociaż starał się mnie podejść. Pytał i pytał, ale nic mu nie zdradziłam, nic!

Mukunga uśmiechnął się.

– Nadal przesiaduje w Ju-Ju House?

– No, a gdzie ma być, jak nie w tej ruderze?! Ko tam w ogóle do niego przychodzi? Kto normalny chciałby mieć w domu jedno z tych straszydeł, którymi handluje?

Staruszka zmrużyła oczy i przechylając się przez ladę, spojrzała Mukundze prosto w duże, brązowe oczy.

– Strzeż się go, Mukunga, mówię ci. Unikaj go jak ognia. Po co ty tam w ogóle do niego łazisz? Na co ci to? Taki elegancki kawaler! Żonę sobie znajdź, rodzinę załóż, za robotę się weź, a nie. Ostrzegam cię, Mukunga. Silas to diabeł w ludzkiej skórze. Diabeł, słyszysz?

Głos staruszki drżał, była wyraźnie poddenerwowana. Mukunga złapał ją delikatnie za dłonie, czekając, aż przestaną się trząść. Gdy się uspokoiła, nachylił się do niej i pocałował w czoło.

– Dobrze, bibi. – wyszeptał czule.

Rozmawiali ze sobą jeszcze przez chwilę. Gdy wychodził, staruszka zawołała go jeszcze.

– Ach, Mukunga! Zapomniałabym. Widzisz, starość psuje człowieka od głowy. Wczoraj, a może to było przedwczoraj, przyszedł tu taki jeden i rozpytywał o ciebie. Nic mu nie powiedziałam, tak jak prosiłeś. Bardzo się rozzłościł, że nie może się z tobą spotkać. Kręcił się w kółko po sklepie, aż w końcu wyciągnął kartkę, coś na niej nabazgrolił i przykazał mi, abym przekazała ją tobie, jak tylko przyjdziesz. Dziwny człowiek, powiem ci, jeszcze takiego nie widziałam.

Gdy wręczała mu list, raz jeszcze złapał ją za ręce i mocno przytulił. Milczeli przez chwilę.

– Boisz się, Mukunga, czuję to.

– Wychowałaś mnie na lwa, bibi. Mukunga niczego się nie boi.

Ucałował staruszkę w czoło i szybko wyszedł ze sklepu.

Po chwili kobieta wróciła na swoje miejsce. Usiadła za ladą, zdjęła okulary i niczym sęp zaczęła wpatrywać się w drzwi.

Tak, wychowałam lwa, pomyślała i z uśmiechem na twarzy ponownie zapadła w drzemkę.

 

***

 

Tego samego dnia wieczorem Mukunga ponownie znalazł się na ulicach Harlemu. Niewiele się tu zmieniło przez tych kilka tygodni. Zbudowane z czerwonej cegły kamienice straszyły pustymi oknami tak jak wcześniej. Mijający go przechodnie kłaniali się mu w pas lub z pośpiechem przechodzili na drugą stronę ulicy. Dobrze być u siebie, pomyślał, uśmiechając się szeroko do własnych myśli.

Tylko ta mgła…

Z jakiegoś powodu gęsta, szara mgła wzbudzała w nim niepokój. Było w niej coś niezwykłego, coś upiornego. Za każdym razem, gdy w nią wchodził, wstrząsał nim lodowaty dreszcz. Jeszcze nigdy ulice Harlemu nie wyglądały tak upiornie.

Po kilkunastu minutach dotarł do celu. Stanął przed ogromną kamienicą, która dla osoby postronnej niczym nie różniła się od pozostałych. Mukunga stał i przyglądał się jej. Czuł mrowienie w dłoniach, które stopniowo sięgało łokci i żyłami płynęło wyżej.

Pięciopiętrowy budynek zbudowany był z czerwonej cegły i lata świetności miał już dawno za sobą. Mukunga usłyszał gdzieś, że był tu kiedyś sierociniec. Do wnętrza prowadziły niewysokie, kamienne schodki, na których końcu znajdowały się ledwo wiszące na zawiasach drzwi. Z powybijanych, pustych okien ziała czerń. W niektórych z nich tańczyły targane wiatrem resztki zasłon i firanek, nadając budynkowi jeszcze bardziej upiornego wyglądu. Na trawniku przed budynkiem walały się śmieci, puste butelki i resztki jedzenia. Z głębi, zza drzwi dochodził go dźwięk rozmowy.

Drugi raz tego dnia poczuł, jak na dnie żołądka rodzi się w nim gniew. Energicznie przeskakując stopnie, z impetem otworzył drzwi.

W środku stało dwóch mężczyzn, paląc papierosy. Zupełnie zaskoczeni, nieudolnie starali się wyciągnąć zatknięte za pas maczety. Mukunga stanął w drzwiach, przyglądając im się w milczeniu. Gdy w końcu go rozpoznali, odłożyli broń. Na ich twarzach zaskoczenie ustąpiło miejsca strachowi.

– O, szefie, nie spodziewaliśmy się ciebie – wyjąkał, wbiwszy wzrok w ziemię, jeden z mężczyzn.

Mukunga ruszył w stronę schodów, nawet im nie odpowiadając. Gniew, który tego ranka zalągł się w jego żołądku, palił coraz bardziej. Przeskakując po kilka stopni naraz, znalazł się w końcu na trzecim piętrze.

Z klatki schodowej w prawo i w lewo ciągnęły się korytarze. Mukunga był tu setki razy, doskonale wiedział, co w nich znajdzie, a jednak za każdym razem gdy chwytał za klamkę czuł się nieswojo. Tym razem nie zdążył za nią złapać, gdy drzwi otworzyły się same. Stanął w nich niski, elegancko ubrany mężczyzna. Tej wysuszonej, wiecznie uśmiechniętej gęby nie dało się zapomnieć.

– Witaj, Silas.

Nie robiąc sobie nic z obecności staruszka, wszedł głębiej w korytarz. Po obu jego stronach ulokowane zostały małe, jednoosobowe pokoiki. Wyposażenie każdego z nich było takie samo: łóżko i taboret. Co jednak nietypowe, do pokoików nie wchodziło się przez drzwi, ale przez kraty, dokładnie takie same, jakie funkcjonują w więzieniach. Mukunga szybkim krokiem przeszedł przez korytarz, zaglądając do każdego z pomieszczeń.

Dawno temu ktoś mu powiedział, że ludzkie mięso smakuje jak kurczak. Nie pamiętał już twarzy tego kogoś, wiedział natomiast, że był on w błędzie. Smak ludzkiego mięsa za każdym razem jest inny i zależy od egzemplarza. Czasami jest gorzki, czasami jest słony lub kwaśny. Bardzo, bardzo rzadko jest słodki. Ludzkie mięso, gdyby je żuć, swoją strukturą przypomina coś pomiędzy chlebem a gumą.

Mukunga doskonale o tym wiedział. Wszyscy leżący w tym budynku mężczyźni albo może to, czym się stali, było jego dziełem. Tak, dziełem, bo to on stworzył ich na nowo. Wziął niedoskonałe ludzkie ciało, zahartował je i wypalił ze słabości. Człowiek jest istotą słabą, kruchą, nie każdy rodzi się lwem. On to zmienił. Pozbawił ich uczuć i pragnień. Uciszył bicie serc, dzięki czemu zapomnieli, co to strach. Uczynił ich niezwyciężonymi.

Stare księgi pisały prawdę. Zakazane, bluźniercze rytuały dawały moc, którą wykorzystał dopiero w jakiejś mizernej części, a która – wykorzystana w pełni – da potęgę, której ta ziemia jeszcze nie widziała! Dzięki tym praktykom powoła do życia armię nieposkromionych, nie znających strachu żołnierzy, którzy zgodnie z jego wolą zaprowadzą tutaj nowy ład.

Mukunga zatrzymał się przy jednej z cel i zajrzał do środka. Pomimo wybitego okna i hulającego po celi wiatru smród był niemal nie do wytrzymania. Na łóżku, w kałuży nieczystości i ekskrementów leżał czarny mężczyzna. Pomimo lichego światła Mukunga dojrzał kawały skóry odchodzące od ciała i ropiejące wrzody. Zimne, puste oczy wpatrywały się w farbę odpadającą plastrami ze ścian. Mężczyzna leżał nieruchomo na wznak i tylko jego usta poruszały się bezwładnie, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.

Mukunga uśmiechnął się. Z taką armią nikt nie stanie mu na przeszkodzie.

– Są piękni, prawda?

Z zadumy wyrwał go piszczący głos Silasa, który przez cały ten czas szedł za nim, nie odstępując go ani na krok. Mukunga odwrócił się w jego stronę.

– Skąd wiedziałeś, że to tu przyjdę w pierwszej kolejności?

– Nie w pierwszej, nie w pierwszej, panie Mukunga. Jednak mniejsza o to, mniejsza. Cóż to za pasterz, który nie pilnuje swej owczarni? Oczywiste było, że pan Mukunga przyjdzie tu, aby doglądać trzody. Długo go nie było, długo. Na szczęście Silas, stary dobry Silas wszystkim się zajął, wszystkim.

– Właśnie widziałem. Butelki po alkoholu, walające się przed budynkiem żarcie. Ten budynek ma wyglądać na nieużywany, zapomniałeś? I co to za kretyni stojący na czatach?

– Pan Mukunga się nie denerwuje, nie denerwuje – zaczął pojednawczo. – Mamy ważniejsze sprawy, prawda?

Mówiąc to, podniósł głowę i zaczął wpatrywać się w Mukungę. Jego małe oczka wbijały się w niego niczym szpileczki. Przeklęty staruch, pomyślał Mukunga, patrząc na Silasa. Za jego okrągłymi okularami śmiały się drobne, złośliwe oczka. Miał ogromną chęć złapać go teraz za twarz i rozszarpać ją gołymi rękami. Wyobraził sobie, jak zrywa palcami tę starą, wysuszoną skórę i rzuca ją w kąt. Słyszał jego wrzaski niosące się korytarzami. Czuł zapach krwi, miał ją na rękach. Ciekawe, jak smakuje?pomyślał.

Mukunga uśmiechnął się niewyraźnie.

– Racja, Silas. Zanim jednak się rozejdziemy, popatrz na to.

Sięgnąwszy do kieszeni płaszcza, Mukunga wyciągnął zmięty kawałek papieru, a następnie wręczył go staruszkowi. Silas w milczeniu czytał przez chwilę. Mukunga dostrzegł, że twarz Silasa, którą tak perfekcyjnie do tej pory kontrolował, zaczyna drżeć.

– Pan Mukunga – Silas wyprostował się, zdejmując okulary i ścierając z czoła krople potu – wielka rzecz nas dzisiaj czeka. Wielka ofiara.

Mukunga z całych sił starał się brzmieć opanowanie.

– Skąd on o nas wie, jak mnie znalazł?

– Nasz Pan ma wiele sług, wielu pasterzy. Nie mogę teraz już dłużej z panem zostać, muszę iść. Tak, iść, przygotować rytuał. Wielka ofiara, wielka.

Nie żegnając się, Silas ruszył w kierunku wyjścia. Stojąc w oknie, Mukunga widział, jak drobnymi kroczkami przechodzi przez plac przed budynkiem, a następnie znika we mgle.

 

***

 

Była już późna noc, gdy Mukunga dotarł na miejsce. Mały, niepozorny sklepik wepchnięty był w jedną z bocznych alejek Harlemu. Nad drzwiami, na krzywo zamontowanym szyldzie koślawe litery układały się w napis JuJu House. W środku nie paliło się żadne światło. Wiedział jednak, że gospodarz na niego czeka. Gdy drzwi uchyliły się, nieprzyjemnie skrzypiąc, Mukunga niemal zachwiał się pod wpływem unoszącego się w środku zapachu kadzideł.

W pomieszczeniu było siwo od dymu. Mukunga nawet nie widział twarzy Silasa, dostrzegał jedynie jego sylwetkę odcinającą się na tle oparów czarnym, zgarbionym konturem.

– W samą porę panie Mukunga, w samą porę.

Silas był widocznie podekscytowany, nawet nie starał się tego ukryć. Mukungę to zdziwiło, ale też trochę zaniepokoiło. Sam kilkukrotnie przeczytał treść pozostawionej mu notatki, jednak ta nie zrobiła na nim wielkiego wrażenia. Czy coś mu umknęło? Czy wiadomość została zaszyfrowana tak, aby tylko ten przeklęty staruch mógł ją przeczytać?

Zastanawiając się nad tym, zszedł za Silasem do piwnicy. Znalazł się w niskim, wąskim korytarzu, który w całości wypełniony był gęstym dymem kadzideł. Z pomieszczenia w głębi doszło go ciche, rytmiczne bicie bębnów. Na ścianach korytarza tańczyły cienie rzucane przez płonące w głębi pochodnie. Czerwona poświata płynęła fantastycznie po kłębach dymu. Przelewała się i wirowała, przechodząc z ognistej czerni w ciepły pomarańcz i żółć. Na ścianie korytarza Mukunga dostrzegł cień kierującego się w głąb Silasa.

Schyliwszy się, udał się za nim. Oparłszy się jedną ręką o ścianę, kroczył powoli do przodu. Nie mógł oddychać. Miał wrażenie, że jego płuca w całości wypełnione są gęstym, słodkim dymem. Kaszląc co chwila, wszedł w końcu do pomieszczenia.

Przekraczając próg, zrozumiał, że coś jest nie tak. W jednej chwili poczuł, jak jego świadomość gdzieś odpływa. Nie mógł się skupić. Rzeczy wokół wirowały. Ledwo otwartymi oczami rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko było rozmazane, niewyraźne.

Bywał tutaj wielokrotnie, nigdy jednak miejsce to nie wyglądało tak jak teraz. Przez unoszące się kłęby gęstego, słodkiego dymu dostrzegł wymalowany na podłodze duży, czerwony znak. Był to ten sam symbol, który widział na wręczonej mu dzisiaj rano kartce.

Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Silasa, jednak nigdzie go nie było. Na obwodzie okręgu siedziały ubrane na czarno postacie, rozmywające się tak jak wszystko inne w oparach dymu. Mruczały coś niewyraźnie, uderzając miarowo w trzymane na kolanach bębny. Dopiero teraz zobaczył, że ze znajdującej się w pomieszczeniu studni zdjęto wieko.

Z głębi dochodził go nierzeczywisty, spowolniony, tubalny szept. Niósł się przez dym, odbijał od ścian, a następnie wybuchał w jego umyśle. Dźwięki nie układały się w żadne znane mu słowa.

Jedną ręką oparty o ścianę, zgięty w pół, starał się opanować. Nieprzytomnym wzrokiem rozglądał się za Silasem. W końcu go dostrzegł. Skulony w kącie czarny kształt nagle wstał i podszedł do niego, nerwowo zacierając ręce.

– Pan Mukunga, proszę za mną.

Dostrzegł, że starzec ubrany jest w długą, powłóczystą szatę ozdobioną kolorowymi piórami. W jednej ręce trzymał berło z czarnego drewna, na głowie zaś miał dziwny, jakby nieudolnie wykonany diadem. Chwyciwszy go delikatnie za rękę, Silas zaprowadził go do środka wymalowanego na ziemi kręgu.

– N`kwane! O co tutaj chodzi? Mów, diable! – wybełkotał z trudem, jednak Silasa to w ogóle nie obchodziło.

Gdy w końcu chwiejnym krokiem dotarli na miejsce, Silas puścił jego rękę i ponownie zniknął w gęstych kłębach dymu. Mukunga, zataczając się, rozejrzał się wokół. Meble, sufit, ściany – wszystko wirowało. Bluźnierczy bełkot cały czas sączył się ze studni, nie cichnąc nawet na chwilę. Przez moment wydało mu się, że siedzące na ziemi postacie patrzą na niego, a zamiast twarzy wszyscy mają drewniane, rogate maski. Kiedy wstali, miał już pewność. Widział je wyraźnie za każdym razem, gdy zamaskowane postacie podchodziły i oddalały się od niego, przez cały czas bijąc w bębny.

Nagle naprzeciwko niego znowu pojawił się N`kwane. Stał i uśmiechał się złowieszczo. Mukunga widział, że rusza ustami, że coś do niego mówi, jednak do uszu nie dochodził żaden dźwięk. Wszystko tłumił ten piekielny bełkot wypływający ze studni. Nic poza przelewającym się mamrotaniem i biciem bębnów.

Silas pociągnął go w dół, aby uklęknął. Otumaniony, całkowicie pozbawiony sił, pozwolił na to. Poczuł, jak starzec łapie go za ręce i wyprostowuje je przed nim, a następnie wiąże na wysokości nadgarstków.

Ponownie zniknął, a gdy pojawił się chwilę później, w rękach trzymał dużą, nieforemną maskę przypominającą najczarniejszy koszmar. Maskę, którą dobrze znał. Czarne, bezdenne oczy ziały bezgraniczną pustką. Zbyt słaby, aby przeciwstawić się Silasowi, Mukunga patrzył z przerażeniem, jak starzec zakłada mu ją na twarz.

Nagle wszystko zgasło.

Mukunga poczuł, że tonie. Jak wrzucona do wody bela drewna dryfował bezwolnie w głąb cichego, czarnego oceanu. Gdzieś z góry doszedł go jeszcze złowieszczy chichot Silasa.

Zemdlał.

 

***

 

Gdy się obudził, stał na bezkresnej, szarej pustyni. Popękana, jałowa ziemia ciągnęła się po horyzont w każdym kierunku. Nad nim, z przeraźliwym, ogłuszającym hukiem setek spadających wodospadów przelewała się pustka czarnego nieba pozbawionego gwiazd.

Starał się rozejrzeć, ruszyć, jednak ciało zupełnie nie reagowało na jego myśli. Było jak skorupa, w którą wepchnięto jego świadomość. Nie mógł zrobić absolutnie nic. Patrzył tylko przed siebie, w punkt, w którym szarość pustkowia łączyła się z atramentową ciemnością nieba.

Nagle poczuł ostry ból w przegubach dłoni, a ręce, bez jego woli, wysunęły się przed niego. Z głębokich nacięć spadały, jedna po drugiej, krople krwi, powoli łącząc się w malutki strumień uciekającego życia. Mukunga patrzył, jak krew wpływa w szczeliny ziemi, powoli wypełnia je i w końcu rozlewa się wokół jego stóp. Był zszokowany tym, jak wiele krwi znajduje się w człowieku. Było jej tak dużo, że stał już w niej niemal po kostki. Ciężka, czerwona krew rozlewała się wokół, aż w końcu niczym rzeka popłynęła w stronę horyzontu.

W tym samym momencie poczuł, jak jego własne usta otwierają się pomimo jego woli. Usłyszał słowa, o których wymówieniu nawet nie pomyślał.

– Oto jest rzeka krwi, która napoi potomstwo Tej, Która Przychodzi z Lasu, Matki Wszystkiego Co Było, Co Jest i Co Będzie. Oto jest rzeka krwi, którą Jej ofiaruję, nie żałując żadnej z kropel.

Mukunga zobaczył, a może tylko mu się wydawało, że daleko na horyzoncie, w miejscu, gdzie znikała rzeka jego krwi, pojawiło się nagle kilkadziesiąt jasnych punkcików. Były jak gwiazdy, a jednak ich blask zupełnie ich nie przypominał. Jedne świeciły na żółto, inne na czerwono, jeszcze inne miały kolor, którego nie potrafił opisać.

W tym samym momencie poczuł silny ból w nogach, a chwilę później bezwładnie zwalił się na ziemię. Zupełnie tak, jakby nagle coś z nadludzką siłą zmiażdżyło jego nogi. Gdyby tylko mógł, zacząłby krzyczeć.

Zamiast tego ponownie otworzyły się jego usta.

– Oto jest pieśń pękających kości. Pieśń, do której z radością tańczyć będzie potomstwo Czarnej Kozy z Lasu. Oto jest pieśń łamanych kości. Pieśń grana ku chwale Jej Tysiąca Młodych. Oto pieśń miażdżonych kości. Zaproszenie na ucztę.

Wijąc się z bólu, Mukunga uniósł głowę ponad kałużę krwi. Mógłby przysiąc, że na horyzoncie pojawiło się jeszcze więcej migoczących punktów. Były ich tam setki, jeśli nie tysiące. Kiedy jedne gasły, zaraz obok rozpalały się kolejne, zupełnie tak, jakby mrugały.

Całą jego świadomość wypełniły paroksyzmy bólu tak silnego, że tylko cudem nie osunął się jeszcze w niebyt. Poczuł, jak jego własne usta otwierają się ponownie.

– Oto w pękniętych kościach znalazłem manę, którą ofiaruje teraz na ucztę Czarnej Kozie i Jej Tysiącu Młodym. Niech jedzą, piją i tańczą!

Nagle całą przestrzeń przeszył okropny huk, który ogłuszył Mukungę. Gdy po chwili się ocknął, czuł się tak, jakby dostał w głowę czymś naprawdę ciężkim. Dzwoniło mu w uszach, wszystko wokół wirowało. Z trudem utrzymując głowę nad poziomem krwi, czuł, jak ziemia wokół niego zaczyna drżeć. Otępiały, starał się rozejrzeć wokół, jednak nie widział nic poza czernią i szarością. Dopiero gdy spojrzał w punkt, w którym znikała rzeka jego krwi, zobaczył to.

Tam, gdzie mieszała się ciemność nieba, szarość pustkowia i czerwień krwi, tam, gdzie migotał gwiazdozbiór różnokolorowych gwiazd, pojawiło się coś jeszcze. Na tle ciemnego nieba zaczął zarysowywać się czarny, amorficzny kształt. Wydawało się, że czerń, z której jest stworzony, kotłuje się, przelewa, wiruje. W tej czerni zawieszone były widziane wcześniej przez niego gwiazdy. To coś wyglądało na niebie jak plama benzyny unosząca się na powierzchni wody.

Sam w to nie wierzył, ale czarny, amorficzny kształt, unosząc się nad rzeką krwi, zaczął dryfować powoli w jego kierunku. Mukunga omal nie zemdlał, gdy powietrze wokół przeszył okropny fetor. Rozpoznał w nim smród padliny, smród setek gnijących na słońcu ciał, ohydny fetor bielejących kości. Chwilę później usłyszał bzyczenie miliona much, wycie szakali i coś jeszcze, coś, co omal nie zabiło go na miejscu.

Ponad całym tym szaleństwem, ponad bzyczeniem much, ponad obrzydliwym fetorem i hukiem przelewającej się pustki było coś jeszcze.

Beczenie tysiąca kóz.

Kosmiczny jazgot zwierząt, które przyszły, aby ucztować na jego ciele i krwi.

Mukunga przerażonymi oczami, całkowicie bezradny, w niemej grozie patrzył, jak amorficzna, mackowata plama kosmicznej czerni, rozświetlona tysiącami frenetycznie mrugających oczu sięga po niego…

 

***

 

Palący ból w nogach i ciepło spływającej po rękach krwi uświadomiły mu, że wciąż żyje. Natychmiast zaczął się trząść, licząc na to, że jakimś cudem zdoła się uwolnić. Szybko zrozumiał jednak, że związany jest zbyt mocno i że walka o przeżycie straciła jakikolwiek sens. Po chwili, gdy półprzytomny od bólu rozejrzał się wokół siebie, zrozumiał także, że wisi zawieszony za nadgarstki nad studnią znajdującą się w podziemiach JuJu House. Zaczął krzyczeć tak przeraźliwie, jak krzyczeć może tylko ktoś, kto stanął oko w oko z horrorem spoza tego miejsca i czasu. Wrzeszczał i miotał się jak wyrzucona na brzeg ryba. Wszystko na nic. Zmęczony i zrezygnowany przestał w końcu wierzgać.

Piwnicę pod JuJu House dalej wypełniały kłęby gęstego, białego dymu. W jego oparach stała setka, a może i tysiąc stłoczonych jeden koło drugiego mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie czarne, rogate maski.

– Obyś smażył się w najgłębszym kręgu piekła, Silas! – krzyknął Mukunga.

Zamiast odpowiedzi usłyszał dochodzący zza siebie złowieszczy, nierzeczywisty chichot. Chwilę później poczuł, jak zimny, ząbkowany nóż rozcina mu podbrzusze, a on sam powoli zaczyna opadać w dół.

W tej samej sekundzie całe pomieszczenie wypełnił głos tysiąca mężczyzn, którzy wpatrując się w niego, powtarzali jak w transie, coraz głośniej i głośniej:

– Iä! Shub-Niggurath!

– Iä! Shub-Niggurath!

– Iä! Shub-Niggurath!

Mukunga, człowiek, który całe życie uważał, że urodził się lwem, ostatkiem sił spojrzał w dół. W wirującej ciemności dostrzegł otwierające się, jedno po drugim, oczy Tysiąca Młodych.

 

 

Oświadczam, że posiadam prawa autorskie do poniższego opowiadania i wyrażam zgodę na jego publikację w bezpłatnym magazynie Histeria.

Opowiadania powstały na podstawie rozegranych sesji RPG w latach IV 2018- VII 2020 w ramach kampanii do gry Zew Cthulhu pn. „Maski Nyarlathotepa” wyd. Chaosium.