https://www.si.edu/openaccess

OPOWIADANIA

Maski Nyarlathotepa – 1

Autor: Ernest Smutalski
Korekta i redakcja: Gabriela Gąsłowska

Raport Pana Ezekiela Fizeau dla prof. Rootsa

Nowy York, 17 I 1925

 

Dnia 16 stycznia 1925 roku, razem z agentem Johnem Doggetem oraz Panem Salomonem Setriakinem udaliśmy się do Harlemu, do prowadzonego przez niejakiego Silasa N’Kwane sklepu Ju-Ju House. Nazwisko to zostało zapisane przed śmiercią przez śp. Eliasa Jacksona i mogło stanowić cenną wskazówkę. Istniała szansa, że informacje, w których posiadaniu będzie N’Kwane, okażą się na tyle wartościowe, że popchną do przodu prowadzone przez Agencję śledztwo.

Około godziny 12:30 byliśmy na miejscu. Postanowiliśmy, że do sklepu wejdziemy ja oraz Pan Setriakin, podczas gdy agent Dogget czekać będzie w samochodzie na nasz powrót, jednocześnie obserwując otoczenie. Do sklepu weszliśmy osobno. W środku, poza właścicielem, spotkaliśmy Pana Duke’a Hughesa (przedstawionego nam rankiem tego samego dnia). Po krótkiej rozmowie i otrzymaniu czegoś od właściciela Pan Hughes opuścił sklep.

W tym momencie Pan Setriakin zwrócił się do N’Kwane z prośbą o sporządzenie specjalnej mieszanki ziół. Gdy mężczyzna zniknął na zapleczu, obaj rozejrzeliśmy się po sklepie. Pan Setriakin odkrył klapę znajdująca się za ladą, która najprawdopodobniej prowadziła do znajdującej się pod sklepem piwnicy.

Co do asortymentu znajdującego się wewnątrz Ju-Ju House, poza kilkoma wartościowymi zabytkami archeologicznymi, których autentyczności jestem pewien, ściany i regały uginały się od najróżniejszego rodzaju ziół oraz rekwizytów związanych z kultem voodoo. Były wśród nich przede wszystkim maski, atrapy broni oraz tandetnie wykonane figurki i totemy.

Po kilku chwilach Pan Setriakin został obsłużony, a ja, przedstawiając się jako delegat z Katedry Archeologii Uniwersytetu Kolumbia, spytałem o możliwość sprowadzenia co ciekawszych eksponatów na potrzeby planowanej wystawy archeologicznej, poświęconej zabytkom Czarnego Lądu. (Swoją drogą – smutny jest fakt, że nasze muzea, cieszące się renomą na całym świecie i stawiane jako wzór, uczestniczą w czymś tak podłym jak handel dziełami sztuki, ograbiając tym samym państwa z ich dorobku kulturowego! Wyobraźmy sobie, że ktoś pozbawia nas Deklaracji Niepodległości, bo zapotrzebowanie na nią zgłosiło jakieś europejskie muzeum!)

Silas N’Kwane od razu przystał na moją propozycję. Zapytałem wtedy o księgę, o której rankiem poinformował nas prof. Roots, a której wcześniej poszukiwał również śp. Elias Jackson. Po wzmiance na temat woluminu, w do tej pory przyjacielskiej i przesadnie serdecznej aparycji Silasa N’Kwane nastąpiła pewna zmiana. W ciągu kilku sekund twarz stała się poważna, a sam właściciel zaczął uważnie mi się przyglądać. Odniosłem nawet wrażenie, że tytuł wywołał u sklepikarza pewne wahanie oraz niepokój. Po krótkiej chwili mężczyzna odzyskał swój wcześniejszy dobry humor i zaproponował mi wypożyczenie książki, jednocześnie proponując, żebym zszedł z nim po nią do piwnicy. Powołując się na czekającą w samochodzie żonę z dzieckiem, wyszedłem na zewnątrz, by poinformować o sytuacji panów Doggeta i Setriakina. Wspólnie ustaliliśmy, że zgodzę się na propozycję N’Kwane – z zastrzeżeniem, że jeśli nie wyjdę ze sklepu w ciągu 10 minut, to najprawdopodobniej potrzebuję pomocy.

Wróciwszy do sklepu zastałem N’Kwane gotowego do zejścia do piwnicy.

W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że gdyby nie wielka wartość księgi, w której posiadaniu mogliśmy się znaleźć, nie zdecydowałbym się na podjęcie tak wielkiego ryzyka. Kilka chwil spędzonych w towarzystwie N’Kwane utwierdziło mnie w przekonaniu, że pod maską sympatycznego staruszka kryje się ktoś o wiele bardziej niebezpieczny, a jego prawdziwe intencje mają się nijak do szerokiego uśmiechu, którym wita swoich gości.

Świadom podejmowanego ryzyka ruszyłem schodami w dół, starając się uważnie obserwować kroczącego przede mną mężczyznę. W korytarzu panowała wilgoć, która w połączeniu z dziwnym zapachem wypełniającym cały sklep zaczęła wywoływać u mnie lekkie zawroty głowy. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi, zza których dochodził dziwny, trudny do zdefiniowania dźwięk. Z jednej strony przypominał bulgotanie, z drugiej przywodził na myśl hałas towarzyszący przesuwaniu po ziemi niebywale ciężkich przedmiotów.

W tym momencie, z niezrozumiałych dla mnie powodów, powodowany strachem, postanowiłem się wycofać. Po chwili poczułem silny ból w tylnej części czaszki a kilka sekund później, w ciemności rozświetlanej lichym światłem wiszącej u sufitu latarni, zobaczyłem szeroki uśmiech nachylającego się nade mną N’Kwane.

Wydarzenia, które za chwilę opiszę, na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie niesamowitych, wydają się nawet zakrawać na tak modną dzisiaj parapsychologię. Jak wykażę to w końcowej części raportu, wszystko to, co się później wydarzyło, ma jednak racjonalne i w pełni logiczne wyjaśnienie.

Po odzyskaniu przytomności okazało się, że leżę na środku sporych rozmiarów pomieszczenia, wewnątrz narysowanego na ziemi kręgu. Szok jaki przeżyłem oraz dziwny zapach – teraz wiem, że jego źródłem były z pewnością roślinny o właściwościach halucynogennych i otępiających – sprawiły, że w żaden sposób nie mogłem się poruszyć.

Oprócz mnie, w pomieszczeniu byli jeszcze stojący przy drzwiach N’Kwane, który mamrotał coś pod nosem, nieustannie żując jakąś substancję, oraz kucający w rogu mężczyzna. Poza tym, zauważyłem studnię przykrytą ciężkim kamieniem, kotarę pełniącą funkcję drzwi do kolejnego pomieszczenia oraz rozstawione na podłodze bębny. Moją szczególną uwagę przyciągnął kucający w kącie mężczyzna, a zwłaszcza jego okropna twarz – wpatrywał się we mnie przerażająco pustymi oczami. Nawet teraz, na myśl o tych oczach pozbawionych źrenic wstrząsa mną nieprzyjemny dreszcz. Na suficie, dokładnie nad wyrysowanym na podłodze symbolem, namalowany został znak widziany już wcześniej m.in. przez agenta Doggeta i prof. Rootsa.

Nie wiem po jakim czasie do pokoju wpadli agent Dogget oraz Pan Setriakin, jednak przez cały czas poprzedzający ich bohaterską interwencję, w pokoju rozlegał się ten dziwny bulgocząco-szumiący dźwięk, który usłyszałem przed utratą przytomności. Jego źródłem była znajdująca się w pomieszczeniu studnia, w którą cały czas wpatrywali się N’Kwane oraz drugi mężczyzna.

Krótko po tym, jak do pokoju weszli agent Dogget oraz Pan Setriakin, w pomieszczeniu rozpętała się regularna bójka. Zza kurtyny wybiegło kilku kolejnych, równie odrażających mężczyzn. Będąc nadal w stanie paraliżu wywołanego narkotykami, miałem okazję się im przyjrzeć. Wszyscy poruszali się w sposób pokraczny, jakby dopiero niedawno opanowali lokomocje dwunożną. Zataczając się, wpół zgarbieni, z nieproporcjonalnie długimi rękami, koślawo parli do przodu. Najszkaradniejsze były jednak ich twarze. Udało mi się dostrzec gnijące części żuchwy, braki w uzębieniu oraz odpadające części twarzy. W ich zachowaniu widać było jakąś bezmyślną agresję. Wystarczy rzec, że wyraz twarzy atakujących nas mężczyzn pozostawał niewzruszony, jakby zamiast walczyć o życie po raz kolejny oglądali ten sam film.

Wykorzystując element zaskoczenia, agent Dogget powalił najbliższych napastników, poważnie raniąc pozostałych kilku. Pomimo odniesionych obrażeń napastnicy nie zamierzali się poddać, lecz kontynuowali swoje zaciekłe ataki, jakby w ogólne nie odczuwali bólu. Ich szał, narkotyczne wyziewy unoszące się w powietrzu, duchota i półmrok towarzyszyły tej walce o życie. Wykorzystując leżący na ziemi bęben udało mi się unieszkodliwić jednego z napastników.

Pisząc ten raport sam dziwię się skąd wzięła się u mnie taka dzika, zwierzęca wręcz furia, albowiem zachowania tego typu są mi całkowicie obce – co może potwierdzić narzeczona wraz z moją rodziną.

Walka wydawała się trwać niezwykle długo, choć w rzeczywistości napastnicy zostali powaleni w ciągu kilku minut. Wiedzieliśmy, że huk broni palnej był na tyle głośny, że może przysporzyć nam niechcianej uwagi z zewnątrz. Podczas gdy agent Dogget pomagał Panu Setriakinowi, na którego narkotyczne wyziewy podziałały tak samo jak na mnie, zajrzałem za wiszącą w pokoju kotarę. W pośpiechu zabrałem kilka rzeczy, mogących mieć związek z rozpracowywanym przez Agencję kultem a także poszukiwaną przez śp. Eliasa Jacksona księgę.

W drodze powrotnej, na piętrze sklepu spotkaliśmy Pana Duke’a Hughesa. Stał nad martwym mężczyzną, obok którego leżała potwornie wyglądająca maczeta. Gdyby nie interwencja Pana Hughesa napastnik z pewnością zaatakowałby nas od tyłu.

Po szybkim przeanalizowaniu zrelacjonowanych wyżej wydarzeń nasuwają się następujące wnioski.

Jak się okazało, równolegle do naszego istnieje inny, mroczny świat wypełniony po brzegi pierwotnymi zabobonami i czarną magią. Co gorsza, przedstawiciele tego świata mają za nic możliwości, jakie daje im współczesna Ameryka. Podczas gdy ulicami naszego miasta pędzą setki samochodów, kolej podziemna oferuje transport tysiącom mieszkańców, a w naszych laboratoriach i warsztatach dokonują się coraz wspanialsze odkrycia, gdzieś w cieniu tego wszystkiego, w zawilgoconych, brudnych piwnicach praktykowane są atawistyczne i godne pożałowania praktyki. Część naszego społeczeństwa, zamiast uzyskiwać edukację i rozwijać się intelektualnie, odrzuca te możliwości wybierając w zamian ciemnotę i zabobon.

Mówiąc o tego typu grupach musimy pamiętać o kilku ważnych czynnikach kształtujących sposób ich funkcjonowania. Najważniejszą funkcję pełni w nich przywódca kultu, tzw. guru, który jest osią zgromadzenia. To on decyduje o ramach, w obrębie których funkcjonuje dana wspólnota oraz organizuje jej życie.

W naszym przypadku takim guru jest Silas N’Kwane – jak się okazuje, postać wyjątkowo przebiegła i niebezpieczna. Po zrekonstruowaniu wydarzeń z dnia 16 I 1925 staje się jasne, w jaki sposób N’Kwane zdołał omamić taką liczbę osób. Do tego celu wykorzystał naiwność oraz ciemnotę swoich współbraci, które w połączeniu z głęboką religijnością pozwalały mu na manipulowanie członkami wspólnoty.

W tym celu N’Kwane używał określonych narzędzi. Pierwszym z nich były narkotyki, od których sam najprawdopodobniej jest uzależniony. Susz roślinny niewiadomego pochodzenia dzięki swoim silnym właściwościom halucynogennym pozwalał na wprowadzanie członków wspólnoty w trans osłabiający ich umysły. Wystarczy dodać, że od samego zapachu omawianego suszu stwierdziłem u siebie zawroty głowy, a większa dawka, którą mi zapewne zaaplikowano, gdy byłem nieprzytomny, kompletnie mnie sparaliżowała. Osoby będące pod wpływem środków halucynogennych bardzo często doświadczają depersonalizacji, wydaje się im, że znalazły się w innym miejscu, w innym czasie. Tak silne doświadczenie psychoaktywne, wykorzystane przez zręcznego manipulatora jakim jest N’Kwane, pozwoliło mu uczynić z członków wspólnoty swoich żołnierzy, gotowych wykonać każdy jego rozkaz. Co więcej, zażywany przez członków plemienia narkotyk wpływał na ich organizmy, uodporniając chwilowo na ból (postrzeleni mężczyźni pomimo odniesionych ran nadal nas atakowali, co u osób „czystych” byłoby niemożliwe).

Narkotyk zażywany przez członków kultu miał na nich bardzo destrukcyjny wpływ. Tylko tak możemy tłumaczyć dziwny sposób poruszania, silny szczękościsk nadający twarzy drapieżne rysy, całkowity zanik mimiki twarzy, a także gnicie tkanek jamy ustnej.

Kolejnym narzędziem wykorzystywanym przez Silasa N’Kwane był trans towarzyszący ceremoniom religijnym. Źródła etnograficzne dają nam obraz tego, jak takie rytuały mogły wyglądać. W omawianej przeze mnie sytuacji czynnikami wprowadzającymi w trans były: rytmiczne uderzenia w bębny oraz narkotyki o właściwościach halucynogennych. Będąc w transie członkowie wspólnoty byli bezsilni wobec woli N’Kwane, tym bardziej, że w trakcie rytuałów N’Kwane wykorzystywał zapewne znajdującą się na zapleczu maskę.

Trzecim narzędziem wykorzystywanym przez N’Kwane była dziwna studnia znajdująca się w pomieszczeniu. W celu zrozumienia jej funkcji musimy spojrzeć wstecz, w stronę starożytnej Grecji, w stronę jej „boskich” wyroczni, a raczej opiekujących się nimi kapłanów. Wyobraźmy sobie prostego człowieka, w obcym mieście daleko od domu i rodziny, w dodatku poczęstowanego „rytualnym” napojem pozwalającym na usłyszenie głosu bogów. Czy taki człowiek ma szanse racjonalnie pomyśleć o tym, co się dzieje wokół niego? Odpowiedź jest jednoznaczna: nie. My jednak wiemy, że to nie Pan do niego przemawia, a ukryty w studni bądź za skałą człowiek, który powie pielgrzymowi dokładnie to, co ten sam chce usłyszeć, albo za pomocą tzw. proroctwa nakłoni pielgrzyma do spełniania własnych celów i zachcianek.

Wymienione trzy elementy pozwalały N’Kwane na manipulowanie członkami wspólnoty, których psychika i zdolność samodzielnego postępowania ograniczane były poprzez jego quasi-religijną działalność oraz zażywane środki halucynogenne.

Na zakończenie należy podkreślić, że wiara jest zjawiskiem towarzyszącym człowiekowi od momentu, gdy ten po raz pierwszy postawił nogę na ziemi. Przez tysiąclecia pozwalała odnaleźć się w niebezpiecznym świecie, umożliwiała zrozumienie otaczających go zjawisk. Dawała asumpt do rozwoju cywilizacji. Obecnie żyjemy w czasach, w których religia nie pełni już tak znaczącej roli, a wiara oddała pole rozumowi. Istnieją jednak wśród nas ludzie, którzy znalazłszy się na marginesie społeczeństwa, z własnej woli lub nie tkwią głęboko w świecie, w którym krwawe ofiary i ceremonie poświęcone ich bóstwom wciąż maja zapewnić im zdrowie i dostatek. Co jednak najgorsze – wiara, naiwność i ciemnota tych ludzi może być wykorzystywana przez takie indywidua, jak Silas N’Kwane.

W tym miejscu należy wspomnieć o przedmiotach, które udało nam się znaleźć w piwnicy sklepu Ju-Ju House. Artefakty te pozwolą nam rzucić nieco światła na kult, którego przywódcą jest Silas N’Kwane.

Pierwszym omawianym znaleziskiem jest płaszcz wykonany z opalizujących piór i elementów starego materiału. Na pierwszy rzut oka zarówno rodzaj materiału, z którego został wykonany płaszcz, jak i pochodzenie piór jest niemożliwe do ustalenia. Potrzebna będzie tutaj pomoc biologa lub zoologa.

Kolejnym znalezionym przedmiotem jest para skórzanych rękawic zakończonych metalowymi pazurami. O ile przedmiot ten możemy uznać za stosunkowo nowy, to jego znaczenie symboliczne, jak mniemam, jest o wiele starsze. Pazury te, ewidentnie kojarzące się z jakimś rodzajem zwierzęcia drapieżnego, są formą totemizmu lub kultu zwierząt, a więc wczesnych form kultu religijnego. Osoba nosząca te rękawica zapewne wierzyła, że wraz z ich nałożeniem zyska siłę zwierzęcia – lwa, lamparta etc.

Rzeźbione berło, o ile się nie mylę, zostało wykonane z drewna baobabu, chociaż do potwierdzenia tego przypuszczenia potrzebna będzie pomoc botanika. Całość pokryta jest archaicznym pismem, którego treść oznacza mniej więcej „Nyambe niech twa moc stanie się moją”. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na dwie interesujące rzeczy. Po pierwsze – drewno, z którego berło zostało wykonane. Baobab jest rośliną, która samym swoim wyglądem robi ogromne wrażenie, tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę środowisko, w którym występuje – równiny i sawanny Afryki, gdzie o deszcz jest wyjątkowo trudno. Silny, masywny pień baobabu musi imponować na tle lichej roślinności dominującej na sawannach Afryki. Umysł pierwotny widział w drzewie siłę, która pozwalała mu przetrwać nawet najgorsze warunki. Broń wykonana z jego drewna miała dawać trzymającej je osobie dodatkową moc – kolejny dowód na funkcjonujący w obrębie kultu totemizm. Inwokacja „Nyambe niech twa moc stanie się moją” jest prośbą do zmarłego przodka lub ducha opiekuńczego drzewa o wstawiennictwo – zesłanie zewnętrznej siły.

Znaleziony miedziany puchar, którego powierzchnia została pokryta runami i symbolami ma niewątpliwie znaczenie rytualne. Należy zbadać znajdujący się na jego dnie osad, by dowiedzieć się dalszych szczegółów.

Opaska na włosy, ozdobiona w podobnym stylu co puchar, wskazywała na wyższy status osoby ją noszącej. Być może zarezerwowana była dla przywódcy kultu, lub pełniła rolę relikwii.

Przedmiotem wyjątkowo interesującym jest znaleziona maska wykonana z drewna, skór i ptasich piór zmieszanych z odrobiną gipsu. W celu zidentyfikowania materiałów użytych do stworzenia maski (poza gipsem) potrzebna będzie pomoc prof. Rootsa. Znaleziona przez nas maska jest być może najważniejszą relikwią kultu prowadzonego przez Silasa N’Kwane.

Na podstawie źródeł etnograficznych wiemy, że maski pełniły ważną rolę w ceremoniach religijnych. Założywszy maskę szaman porzuca swoją ziemską tożsamość i staje się naczyniem, przez które przemawia duch przodków lub bóstwo. Nie jest on wtedy traktowany jako członek wspólnoty lecz jako ktoś wyższy, ktoś z zewnątrz. Ktoś, kogo należy się słuchać i bać, albowiem to przez niego przemawiają przodkowie lub bogowie i to on zna ich tajemnice. Jeśli dodamy do tego trans oraz środki halucynogenne otrzymujemy niesamowicie silne narzędzie wpływające na członków kultu.

Ostatnim znaleziskiem jest poszukiwana przed śmiercią przez Eliasa Jacksona księga – „Afrykańskie sekty tajemne”. Na tym etapie jednak nie jestem w stanie nic więcej na jej temat powiedzieć.

 

Opowiadania powstały na podstawie rozegranych sesji RPG w latach IV 2018- VII 2020 w ramach kampanii do gry Zew Cthulhu pn. „Maski Nyarlathotepa” wyd. Chaosium.